Strony

środa, 20 stycznia 2016

S.M. Borowiecky - Ani żadnej rzeczy

Po kilku(nastu) zawodach związanych z książkami wydanymi samodzielnie przez autorów, decyduję się na recenzowanie tego typu książek bardzo rzadko, po długich rozważaniach i tylko jeśli ktoś naprawdę mnie zaciekawi. S.M. Borowiecky przysłała mi opis książki tak zaskakującej, że nic poza ciekawością wygrać zwyczajnie nie mogło. Nie wiedziałam kompletnie czy spodziewać się sensacji, czy może political fiction lub alternatywnej historii kościoła. Spodobało mi się to, że autorka nie ogranicza się, nie próbuje nieśmiało zaistnieć, a wchodzi jak burza, daje ponieść się wyobraźnia, a jednocześnie z rozmachem, zacięciem i bez kompromisów tworzy swoje miejsce w Internecie (szpalta.com). Nastawienie autorki imponujące, ale co z książką?

Główna bohaterka, dwudziestokilkuletnia Zoja przyjeżdża do Polski w smutnych okolicznościach - umiera jej jedyna krewna, niewidziana od dzieciństwa babka. Trafia do niewielkiej wioski pod Łodzią, gdzie spotyka księdza Piotra, wszystko odbywa się w atmosferze niedomówień: kto do niej zadzwonił? czego od niej oczekuje? co stało się ze starszą kobietą? To pytania, które pojawiają się na początku. Z każdą kolejną godziną wszystko się komplikuje, a po jednym dniu spędzonym w Polsce Zoja zostaje oskarżona o dwa morderstwa i co najmniej kilka grup osób usiłuje odnaleźć ją przed policją. Poza tym ewidentnie ktoś chce Zoi pozbawić życia. Mimo początkowego przerażenia w kobiecie pojawia się jakaś przekora, z dnia na dzień staje się ogromnie zdeterminowana by odkryć wszelkie rodzinne tajemnice, dowiedzieć się też na czym zależy jej prześladowcom i oczywiście to zdobyć. Natomiast w tle pojawia się coraz więcej religijno-heretycznych wątków, a także sporo znaków zapytania dotyczących okresu II Wojny Światowej.

Początek jest bardzo gorący i obiecujący - autorka rozpoczyna mnóstwo wątków, stawia pytania, bohaterów wrzuca w sam środek wiru. Być może wywołuje lekkie poczucie chaosu, ale czytelnik jest dobrej myśli - temat da się ogarnąć. Przychodzi jednak moment, w którym poczułam przesyt. Po ponad połowie książki miałam już ochotę, by coś zaczynało się klarować i ze sobą łączyć, by czyjaś (czyjakolwiek) rola stała się jasna. Grunt coraz bardziej jednak usuwa się spod nóg, a prezentowane "rozwiązania" są mało czytelne i niezbyt przekonujące. Cóż - Zoję ktoś ściga w tej chwili, ciężko więc skupić się na "rozjaśnieniach" pochodzących sprzed 2000 lat. Tym bardziej, że jest ich niewiele, tym bardziej że niewiele mają wspólnego z resztą wydarzeń i tym bardziej, że towarzysze Zoi wiedzą o co chodzi, po prostu chcą mieć dobre wejścia. 

Zaletą na pewno jest wartkość akcji i żywy język pasujący do gatunku. Plus początek, o którym wspomniałam, czyli ta część "zanim wszystko się rozjechało". Minusy co prawda przeważają, ale autorka według mnie i tak jest bardzo obiecująca, styl ma naprawdę dobry. Pomysł bardzo ciekawy, ale moim zdaniem wymagający zupełnie innego szyku. W pewnym momencie zauważyłam, że przestałam się kompletnie angażować, że po prostu biernie "doczytuję", zmęczyło mnie ciągłe stanie w jednym punkcie, w którym tylko mnożyły się niewiadome. A gdy okazało się, że książka ma otwarte zakończenie, że nic się nie wyjaśnia byłam po prostu wkurzona. Miałam ochotę zrobić porządek, pozamykać wątki i poustawiać je tak, żeby faktycznie w coś się łączyły. Zupełnie inne wrażenia miałabym z lektury gdyby choć część wydarzeń znalazła swój finał, przecież to nie musi być od razu finał stulecia! Kolejna rzecz, to nieścisłości, naciągane sytuacje i zachowania, zbyt dużo zbiegów okoliczności. Zdecydowanie zabrakło logiki i ciągu przyczynowo-skutkowego. 

Książka mogłaby się ciągnąć w nieskończoność, żadna spinająca klamra na horyzoncie się nie pojawiła. Ogromna przypadkowość chyba jest największą wadą tej książki. Momentami zastanawiałam się, czy przysnęłam, czy może coś pominęłam - znikąd pojawiają się postaci, nie wiadomo o nich nic, najwięcej wiemy o Zoi, ale też właściwie tylko strzępy i to najczęściej z zamierzchłej przeszłości.. Wszystko ma się złożyć na jakąś ogromną i skomplikowaną układankę (choć jeszcze nie w tej książce), ale po drodze wszystko traci wyraz i koloryt, staje się tylko częścią czegoś. 

Podobało mi się natomiast to, że autorka starała się w całym tym zagmatwaniu umiejscawiać autentyczne wątki historyczne, że pisała o czymś ważnym dla siebie. Nie powiedziałabym, że "książka porusza ważne problemy" (nie mogę tego zrobić, bo książka kończy się w połowie, właściwie tylko ociera się o różne tematy), ale można odnaleźć w niej ciekawe linki nadające książce nieco inny charakter, niż gdyby była po prostu książką sensacyjną (bo książka okazała się ostatecznie sensacyjną). Przynajmniej częściowo, bo znów - nie tylko na nich skupia uwagę. S.M. Borowiecky mnóstwo miejsca poświęca wątkowi Jezusa i jego potomków, bohaterowie urządzają z tej okazji różne szopki, jeżdżą po Europie by powiedzieć Zoi wszystko w odpowiednim miejscu i czasie, gdyby po prostu nie mogli jej wszystkiego opowiedzieć otwarcie, na wstępie a później skupić się już tylko na jej roli, jej rodzinie, bliższej historii i temu że ktoś tu ciągle na nich poluje. Czyli na tym co zdaje się ważne. ;)

Ocena: 5/10

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi IV

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do dyskusji ;)