Relaks w tabletce, tabletkach, całych paczkach. Xanax. Różowe tabletki, od których uzależnił się świat, a o których w Polsce w ogóle się nie mówi. Uzależnienie i uzależnieni okryci tabu, doskonale ukryci i dość nieszkodliwi, dla niektórych świetny biznes. Narkotyk klasy średniej, eleganckich pań i panów. Juliusz Strachota bazując na własnych doświadczeniach, tym co przeżył podczas najgorszych lat własnego uzależnienia napisał powieść. Właściwie dotyka problemu zupełnie nieznanego polskiej literaturze, jako żźe trudno porównać uzależnienie od alkoholu, czy narkotyków do uzależnienia od xanaxu (choć zdaję sobie sprawę, że tylko na pozór, że to tylko środki). Jednocześnie mimo, że książka jest nierozerwalnie związana z biografią Strachoty - ma (w odróżnieniu od niektórych pozycji z tego nurtu, mniej czy bardziej wspomnieniowych) sporą wartość literacką.
Strachota w "Relaksie amerykańskim" daleki jest od użalania, roztkliwiania, czy nawet prób zanalizowania własnej psychiki. Nie szuka przyczyn, nie usprawiedliwia, sprowadza uzależnienie do brania tabletek, wyłudzania recept, długów i momentów ulgi. Nie ma tu natomiast tego wszystkiego, co miałoby wzbudzać litość, czy sprawiać, że czytelnik zacznie się utożsamiać. Grania na emocjach, odwoływania się do "bycia człowiekiem". W prozie Strachoty jest mnóstwo autentyczności, którą wcale nie stara sie od pierwszej strony zalać czytelnika. Obraz Juliana - głównego bohatera - tworzy się sam, nie jest dany na wstępie, a czytelnik samodzielnie musi poukładać różne klocki, oczywiście - wkładając w to zawsze trochę siebie samego. Właściwie postać Juliana nie została opisana przychylnie, sam jest jednocześnie narratorem, co skraca dystans, ale też pozwala na przedstawianie na innym poziomie - choćby pozbawionym oceny. Strachocie udało się napisać nie tylko o sobie, a jego powieść nie straciła uniwersalnego wydźwięku.