Czarno-biały Nowy Jork, pełen zbrodni w najbardziej makabrycznym wydaniu, zamiast muzyki - radio policyjne i niekończąca się litania pełna nienawiści, krwi, znieczulicy. Zamiast mdłości, które byłyby naturalnym odruchem - obojętność, przyzwyczajenie. Codzienność. Z tego paskudnego, nierzeczywistego, zdehumanizowanego życia-otępienia głównego bohatera - Tallowa, wyrywa kula wystrzelona w głowę jego partnera. Wybryk nagiego szaleńca, który postanowił w zdecydowany sposób dać wyraz sprzeciwu wobec eksmisji. To nadal codzienność, Tallow jednak na fali wydarzenia, sprawdzając feralną kamienicę odkrywa mieszkanie dosłownie wytapetowane bronią.
Kilkaset nierozwiązanych morderstw - to właśnie ląduje na jego biurku. Wraz z poleceniem, aby wypił piwo, które nawarzył. Pierwsze pytanie, które się rodzi - kim jest człowiek, który tworzy dzieło z broni, który zabił tyle osób i nie zostawił żadnego śladu - czy jest płatnym mordercą, czy raczej seryjnym, a może "jego pasja stała się pracą"? Czytelnik jest w nieco bardziej komfortowej sytuacji, niż Tallow - wie nieco więcej, poznaje łowcę, o ile to możliwe. Człowieka, który tak naprawdę nie żyje w tym samym świecie, co jego ofiary, człowiek, który pożera sam siebie i który siebie samego stracił dawno i daleko.