poniedziałek, 30 listopada 2015

Marta Sapała - Mniej

Marta Sapała zaprasza kilkanaście gospodarstw domowych z różnych części Polski do eksperymentu społecznego. Przez rok będą kupować "mniej", tylko tyle ile trzeba, tylko to co trzeba, z namysłem, poddając w wątpliwość oczywistości (chusteczki higieniczne?). W grupie zebranej przez autorkę znalazły się przeróżne osoby - w różnym wieku, z rodziną i bez, bogatsi i biedniejsi, z miasta i ze wsi, różnie motywowani, z różnymi priorytetami, przyzwyczajeniami, potrzebami. Różnie rozumiejący tytułowe "mniej". Autorka próbuje wybadać granice konsumpcji, gdzie kończą się potrzeby naturalne, a zaczynają te sztucznie wykreowane. Testuje siebie, innych, czasem przesadza, czasem troszkę oszukuje - jedno jest pewne totalnie zmienia swoje życie i swoje myślenie o świecie. Swoich towarzyszy w eksperymencie traktuje partnersko, tak naprawdę każdy z nich, na własną rękę prowadzi własny eksperyment i choć różne wątki i przykłady przeplatają się - o istocie rzeczy rozprawia Marta Sapała, jednocześnie sprawiając, że w coraz większym stopniu jest to książka o niej samej.

czwartek, 26 listopada 2015

Simone de Beauvoir - Pewnego razu w Moskwie

W książkach  Simone de Beauvoir swego czasu namiętnie się zaczytywałam, przenikliwość i oryginalność spojrzenia autorki, a jednocześnie intymny styl, skupienie na niuansach robiły (i nadal robią) na mnie ogromne wrażenie. Nie wahałam się, czy wracać do jej prozy. Króciutka nowela „Pewnego razu w Moskwie” początkowo miała znaleźć się w zbiorze „Kobieta zawiedziona”, ostatecznie jednak wydana została jako samodzielny utwór. Napisany w latach 60., właśnie po raz pierwszy ukazał się w języku polskim. Jak go czytać i czy czytać? Pytanie słuszne - jako, że według mnie Simone de Beauvoir jest autorką, którą trzeba poznać, zrozumieć, jej utwory wyrwane z kontekstu nie zrobią wrażenia lub zrobią tylko krótkotrwałe. Mało tego - de Beauvoir pisze mocno akcentując w swoich książkach siebie samą, można rozpoznać ją w wielu wykreowanych postaciach, atutem będzie więc znajomość jej biografii, a przede wszystkim autobiografii (czy po prostu tego w jaki sposób postrzegała samą siebie).

Trzy postacie – starsze małżeństwo, Nicole i André oraz Masza, córka André – kobieta już w średnim wieku. Nicole i André ukazują nam historię – raz na wydarzenia patrzymy z perspektywy wrażliwej kobiety, skupionej na emocjach, gestach, relacjach, po chwili głos uzyskuje André, chcący przede wszystkim zdobyć wiedzę. Para przyjeżdża do Moskwy, jako goście Maszy, z którą relacja ojciec-córka cały czas jest tworzona i odkrywana, pozostaje w niej wiele niewiadomych, a pole do interpretacji (złej i dobrej) jest ogromne. Niewiele trzeba i pojawia się nieporozumienie między małżonkami, przeradzające się w burzliwy konflikt, bohaterom usuwa się grunt spod nóg, Nicole i André nagle stają się tak samo bezradni, tak samo zagubieni i słabi, wobec kryzysu, „końca miłości”. Nagle, paradoksalnie, bo w momencie, gdy się od siebie oddalają – stają się do siebie podobni, zaczynają zauważać to samo, przeżywają podobne emocje.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Tahar Ben Jelloun - Co to jest islam? Książka dla dzieci i dorosłych

Tahar Ben Jelloun tworzy we Francji, pochodzi z marokańskiego Fezu, jest wyznawcą Islamu. W reakcji na współczesne wydarzenia, mocno wypaczające obraz jego religii tworzy książkę-dialog, zapis rozmowy ojca z dzieckiem. Podejmuje próbę wytłumaczenia czym jest Islam, jak go praktykować, co jest ważne, a co jest obrazem w krzywym zwierciadle - sobie samemu, przerażonemu dziecku, które nie identyfikuje się z terrorystami, a z mediów dowiaduje się, że to Muzułmanie, a więc ono, jego krewni, bliscy. W końcu tłumaczy Islam, tym którzy po prostu o Islamie chcą słuchać. W przystępnej formie dialogu z dzieckiem łatwo odnaleźć swoje miejsce, kiedy na zadany temat nie wie się nic lub bardzo niewiele.

„Co to jest Islam?” składa się z dwóch części – pierwsza, to uzupełniony przedruk książki z 2002 roku, która w głównej mierze odwoływała się do ataku na WTC. Krótki rozdział „10 lat później”, uzupełniający wcześniejszą rozmowę, porusza kwestie zamachów w Madrycie, czy szybko zmieniającej się sytuacji Francji. Druga część to kolejne przedruk publikowanych wcześniej tekstów, krótkich felietonów ukazujących się w prasie francuskiej i kilka nieco dłuższych artykułów w podobnym stylu, ukazujących się po raz pierwszy. Wszystko w zamyśle wydaje się być interesujące i potrzebne, ale do mnie niestety kompletnie nie trafiło.

czwartek, 19 listopada 2015

Jeffrey Eugenides - Middlesex

I jak tu pisać o tak dobrych książkach? Nie ma czego kwestionować, ani czego żałować, a doskonałość ciężko ubrać w słowa. Prawda jest jednak taka, że "Middlesex" jest dziełem genialnym. Pochłania bez reszty, dotyka najczulszych strun, wywołuje dreszcze, ukazuje piękno wszystkich barw życia. Eugenides pięknie i mądrze pisze o tym, co dobre i o tym, co bolesne. Dokopał się w mojej czytelniczej świadomości do stanów zapomnianych, a nawet wprowadził mnie w stany, w których ze względów obiektywnych nie mogłabym się znaleźć. Od czasów, kiedy dopiero co wchodziłam w świat literatury pięknej, od tych pierwszych, najmocniejszych doświadczeń, nie przeżywałam niemal żadnej książki z taką mocą. Jak tylko uświadomiłam sobie "co" czytam - zwolniłam tempo, ze względu na smutną świadomość, że "Middlesex" się skończy.

Cal. Około czterdziestoletni hermafrodyta opowiada historię recesywnego genu, wędrującego przez pokolenia, który ostatecznie sprawia, że z dziewczynki, którą był przez kilkanaście lat staje się mężczyzną, że urodził się bez określonej płci. Historia zaczyna się w Grecji, pierwsi na scenę wkraczają Desdemona i Lefty ze swoją zakazaną miłością. Piękną i niewinną, w wojennej scenerii. Dziadkowie Cala-Callie. Gen przechodzi z pokolenia na pokolenie, dźwigając jednocześnie ciężar historii. Zanim dotrzemy do Callie, a później Cala, do problemu z określeniem samego siebie, do wyjścia poza własną skalę, poznamy dokładnie całą sagę, przywiążemy się do postaci, poznamy i nauczymy się władać właśnie tą optyką, z którą Callie się zderzy.

niedziela, 8 listopada 2015

James Ellroy - Wielkie Nic

"Wielkie Nic", to drugi tom tzw. Pierwszego Kwartetu Los Angeles, pierwszy tom, to dużo szerzej znana "Czarna Dalia". Szerzej znana, ale przeze mnie nie czytana - i od razu odradzam pójścia w moje ślady! Powieści Ellroya są ze sobą mocno, nawet bardzo mocno powiązane, długo nie mogłam się połapać w postaciach, wydarzeniach, odwołaniach. Na pewno nie jest to samodzielna powieść, klimat jest gęsty i pełen intryg, Ellroy się nie powtarza i w "Wielkim Nic" niewiele miejsca poświęca na przypomnienie tego, co wydarzyło się w "Czarnej Dalii", a co w "Wielkim Nic" nadal jest żywe. W kategoriach miejskiej legendy historię Czarnej Dalii zna chyba większość z nas, ale w powieściach Ellroya zbrodnie są tylko tłem i metaforą, a sednem historii są osoby prowadzące śledztwo, ich życie osobiste i zawodowe.

Historia przedstawiona w "Wielkim Nic" jest skomplikowana, wielowątkowa, szczegółowa i zataczająca bardzo szerokie kręgi. Opisywane są w niej dwa śledztwa, które z czasem coraz mocniej się zazębiają, mnożąc niewiadome. Akcja toczy się w Los Angeles AD 1950, jest to czas szczególny, niespokojny, pełen podziałów, polityki i konspiracji. Cały klimat miast można znaleźć na kartach powieści, mamy tu wyzysk, narastający gniew, spiskujących komunistów, jazz i wyklęte dzielnice, skorumpowanych stróżów prawa. Bagno wciągające wszystkich, narastające zepsucie i złamane życia tonących.

wtorek, 3 listopada 2015

Michel Houellebecq - Uległość

Houellebecq'a warto czytać, powtarzam to po każdej kolejnej jego książce - uwielbiam w prozie tego autora, fakt że zawsze, ale to zawsze wywołuje uczucie dyskomfortu, wcześniej poprzedzone zatopieniem się w czymś, z czym łatwo się zidentyfikować. Oswaja czytelnika, by później prosto w twarz powiedzieć mu niewygodną prawdę. Zresztą, czy prawdę, czy nie - nie to jest najważniejsze, Houellebecq żongluje optyką i zawsze ukazuje dwie strony medalu, przy czym zwykle przechodzi od skrajności, do skrajności. W jego pisarstwie jest zawsze szczypta genialności, nawet jeśli ostatecznie ma rozczarować. A szczerze mówiąc - rozczarowuje zawsze, taka specyfika, puentą zataczających szerokie kręgi dywagacji, jest zwykle szara rzeczywistość. Michel Houellebecq rozczarowuje zgodnie z zamierzeniem, a to też nielada wyzwanie.

"Uległość" zapowiadała się, czy raczej była zapowiadana inaczej, niż wcześniejsze jego książki - jako powieść polityczna, wizja przejęcia władzy we Francji przez wyznawców Islamu. Podchodziłam do tematu z mieszanymi uczuciami, bo o ile Houellebecq'a warto czytać, nie nazwałabym siebie jego fanką, nie ma u mnie kredytu zaufania. Uwielbiam jego styl pisania, bezpośredniość, celność spostrzeżeń, brak tabu, na przeciwnej szali leży natomiast przymus szokowania i operowanie skrajnościami, coś co łatwo może wymknąć się spod kontroli. Houellebecq'a można podziwiać, ale ja osobiście miłości do jego twórczości po prostu sobie nie wyobrażam. Natomiast Islam od początku wydawał mi się tematem zbyt prostym, zbyt banalnym, jak na tego autora. Z ulgą przyjęłam fakt, że wydarzenia polityczne, islamizacja Francji dzieje się przede wszystkim w tle i niewiele ma w sobie z katastroficznej wizji, że Michel nadal pisze o jednostce, że nie demonizuje idąc po najmniejszej linii oporu.