O przedziwnej książce dziś będę pisać. O książce wieloznacznej, kompletnie nieprzystającej do rzeczywistości, której interpretacji pewnie będzie tyle, ile odczytań. "Sardynka" to powieść drogi, której bohaterem jest młody mężczyzna non stop odurzony rzeczywistością, którego czyny i postawy są zawsze sytuacyjne. Kolejnymi postaciami, które goszczą na więcej niż kilku stronach jest brat Kamil - młoody i gniewny, siłą wywleczony z pokoju i zabrany w podróż (życia?) do Szczawna. Na koniec - Sardynka. Symbol obsesji, rudowłose dziewczę prześladujące głównego bohatera na jawie i we śnie.
Czytam książki naprawdę różne, a dziwaczność rzadko kiedy mnie odstrasza, już raczej przyciąga i jeszcze bardziej skłania do wysiłku intelektualnego. Książka choć nieodgadniona i z każdą stroną jej sens coraz bardziej przesłania się mgłą - fascynuje, a lektura sprawia przyjemność. Głównie jest to zasługa języka i stylu - czasami trochę przypadkowego i chaotycznego, ale tchnącego czymś żywym. W książce nie ma choć krzty sztuczności, czytelnik ma wrażenie obserwacji operacji na żywej tkance, staje się świadkiem literackiego eksperymentu, który wcale nie jest oczywisty, jeśli chodzi o to gdzie wyznaczono granice i czy to w ogóle się to stało. W wielu miejscach książka jest niedopracowana, surowa, można trafić na pewne zgrzyty, ale to one właśnie najwięcej mówią czytelnikowi, stanowią pewne punkty zaczepienia, są w pewnym sensie przemyślane, a na pewno niezbędne.