Zachęciły mnie do przeczytania tej książki pozytywne opinia na kilku blogach, wszyscy się nią zachwycali, więc postanowiłam spróbować. Nie spodziewałam się arcydzieła, liczyłam po prostu ma dobrą rozrywkę. Rozrywkę otrzymałam, ale na pewno nie oceniałam tej książki tak wysoko, jak osoby, których recenzje czytałam.
Mam co do tej książki mieszane uczucia. Czytało się ją dobrze, ciekawiła, ale pozostał po niej pewien niedosyt. Zabrakło zwrotów akcji, jakiś dwuznaczności. Nie chodzi o to, że czytelnik otrzymuje w niej rozwiązania na tacy, bo tak nie jest - od początku do końca, ale jednak czegoś zabrakło. Podczas czytania i teraz również myślę, że na podstawie tej książki mógłby powstać świetny film, ale po prostu od książki oczekuję czegoś innego niż od filmu.
Dramat sądowy - to ten gatunek najlepiej pasuje do opisu książki. Nie chodzi o prawdę, bo ona przez cały czas jest kwestią interpretacji i domysłów, nikt tak naprawdę jej nie poznaje. To co w "W obronie syna" jest kluczowe, to to co dzieje się z oskarżonym, jego rodziną i całym otoczeniem, co i w jaki sposób wpływa na wszystkie strony i na ich osądy, a to jak wszystko się zakończy schodzi na drugi plan.