Eugene Chaney, to emerytowany doktor, wdowiec, bez obaw, może nawet z lekkim zniecierpliwieniem czekający na kres życia. Bob - snajper-dezerter, obecnie ukrywający się na głębokiej prowincji, po wielu perypetiach wiodący spokojne życie u boku ukochanej. I Nancy, niegdyś pełna życia, zdecydowana i bezkompromisowa, obecnie starsza pani z początkami Alzheimera. Przyjaciele z czasów studenckich, od wielu lat żyjący z dala od siebie, spotykają się by odbyć dziwną i długą drogę, która zakończyć ma się eutanazją Nancy, którą niegdyś zadeklarował się przeprowadzić Eugene. Do tej trójki dołączają jeszcze Jack - syn chrzestny Eugena, pogodynek po załamaniu nerwowym, dla którego życie zaczyna się właśnie po raz kolejny oraz Eric - 11-letni autostopowicz-sierota, szukający z godnym podziwu uporem swojej kuzynki Suzanne, która wiedzie wyjątkowo niestałe życie tancerki erotycznej, a która jest jedyną osobą, która chłopcu pozostała.
W książce zawartych zostało 5 biografii, "Ostatni bus do Coffeeville" to tylko w połowie opis podróży, losy bohaterów śledzimy od pierwszego spotkania Boba, Eugene'a oraz Nancy. Książka pełna jest retrospekcji i nawiązań do przeszłości, wszystko co dzieje się "tu i teraz" ma swoje źródło w przeszłości. Pierwsza połowa książki, oparta jest głównie na retrospekcjach - baaardzo długi przedstawienie bohaterów zdecydowanie na plus, autor serwuje nam słodko gorzką opowieść z ciekawymi czasami w tle. Jest tu historia miłości, przyjaźni, trudnych relacji rodzinnych, różnorakich tęsknot, leków i pragnień. Młodości i tego jak niepostrzeżenie staje się tylko wspomnieniem.
Gdyby fabuła na tym się kończyła - byłabym bardzo zadowolona. Opis podróży do Coffeeville wypada - mówiąc oględnie - dość blado. Autor niepotrzebnie oddziela od siebie dwie opowieści tak wyraźnie - zabrakło mi ciągłości i powiązań, sama je oczywiście odnajdywałam, trudno było jednak wejść głębiej, wszystko było zgrabne i okrąglutkie, jak dla mnie zbyt piękne i wygładzone. Moje wątpliwości wzbudziło również wprowadzenie do książki postaci Jacka i Erica - zabrakło dla nich miejsca i uzasadnienia. O ile obecność Nancy, Boba i Eugene'a była oczywista, o tyle dwójka młodszych bohaterów była sztucznie doczepiona, tylko dla ozdoby i nadania książce lekkości.
Potencjał jest, w prostej formie autor mógł opowiedzieć o ważnych rzeczach, niestety, coś się po drodze rozsypało, w efekcie do czytelnika trafia gruby tom, w którym tak naprawdę treści jest niewiele. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu filmowości - i owszem, film na podstawie tej książki mógłby być bardzo ciekawy, bazować na niedopowiedzeniach, i co ważne, a czego w ksiażce zabrakło - budzić emocje. Sam tekst się jednak nie broni. Emocje zabija zbyt lekki język, zbyt wiele sytuacji, z których nic nie wynika, zabrakło również choćby drobnego zwrotu akcji, jakiejś przemiany zachodzącej w bohaterach. Można odnieść wrażenie, że nikt nie jest osobiście zaangażowany, przez co mi również ciężko było cokolwiek z tej książki wziąć dla siebie. "Ostatni bus do Coffeeville" udaje, że dotyka sedna, a tak naprawdę nawet się do niego nie zbliża.
Trudno mi tę książkę ocenić jako całość, czytając miałam wrażenie, jakby miała ona dwóch autorów - początek był bardzo obiecujący, choćby pod względem postaci, które w drugiej części całkowicie się rozmywają. Jest to chyba największy kontrast i coś czego nie rozumiem - Henderson stworzył wyraziste, interesujące postaci tylko po to by pchnąć je w sytuacje, które do niczego nie prowadzą, by po latach ukazać ich miałkość. I tak ze wszystkim - rozwiązania są bez znaczenia, słowa coraz mniej wnoszą, coraz mniej znaczą, główne postaci coraz bardziej osuwają się w cień.. Co zresztą początkowo mnie intrygowało - w końcu w książce pojawiają się 3 pokolenia i naturalną koleją rzeczy, jest pojawianie się na scenie nowych "gwiazd". Jednak im dłużej czytałam, miałam coraz większe wrażenie, że Henderson próbuje jakoś dobrnąć do końca, byle tylko podróż do Coffeeville się skończyła.
Jak dla mnie "Ostatni bus.." bardziej niż jest, udaje dobrą literaturę. W historii z potencjałem zabrakło tego, co powinno pojawić się formie pisanej, Henderson zbytnio polegał na obrazach, niepotrzebnie rozwlekał, przesadził z humorem, zbyt ściśle trzymał się przepisu i gatunku, nie udało mu się wyjść poza schemat, zaskoczyć. Do tego, moim zdaniem, całkowicie spalił postaci trzech głównych bohaterów, których stopniowo "zamyka w sobie" po prostu pomijając ich udział w wydarzeniach, nie analizując tego co się z nimi dzieje. Postaci Nancy, kiedy ujawnia się u niej choroba, w ogóle nie rozwija - i to dwustronnie, ani ona nic nie przeżywa, ani nic nie wywołuje w pozostałych, nie pozwolił jej stać się niczym więcej, niż dramatycznym akcentem. Książka w najlepszym razie do przeczytania i zapomnienia. Mogę polecić miłośnikom lekkich amerykańskich historii, radzę jednak nie windować oczekiwań na żadnym polu.
Ocena: 5+/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Klucznik
Dopiero po przeczytaniu opini stwierdziłam że coś mi nie pasuje, wróciłam na początek i zobaczyłam okładkę. Świetna! I szkoda, że nie jest taka w rzeczywistości :)
OdpowiedzUsuń