sobota, 3 października 2015

Dan Simmons - Terror

W maju 1845 roku HMS Terror i HMS Erebus wyruszyły na poszukiwanie wśród arktycznych lodów przejścia Północno-Zachodniego. Wyprawie przewodził sir John Franklin, na statkach znaleźli się doświadczeni żeglarze i specjaliści, których wiedza i zmysły miały umożliwić przebycie lodowego labiryntu. Co się w rzeczywistości działo ze statkami? Tu można snuć jedynie domysły - pewne jest natomiast, to że ostatecznie zatonęły. Dan Simmons stworzył wizję powolnego pogrążania się w lodzie - raczej mającą niewiele wspólnego z prawdą, ale niezwykle sugestywną, fizyczną, z drugiej strony symboliczną i szalenie misterną.

Ogrom szczegółów może nudzić, może onieśmielić, w pewnym sensie autor tworzy historię całej wyprawy, każdego człowieka, który znalazł się na statku. Nikt nie pozostaje bezimienny.Choć jest tu kilku "opowiadaczy", postaci których głos słyszymy wyraźniej, to jak refren przez całą książkę powracają litanie nazwisk - tych którzy żyją, później nielicznych zmarłych, licznych zmarłych, nielicznych żywych... Książka jest długa i momentami żmudna, właściwie niewiele się w niej dzieje - złośliwie można by powiedzieć, że ludzie tylko chodzą po lodzie, w tę i z powrotem, marzną, chorują, czekają na jakiekolwiek wieści. A dla urozmaicenia akcji wprowadzony został jakiś potwór z lodu, który raz na kwartał kogoś unicestwia.

Tylko, że ja nie mam zamiaru być złośliwa, mnie książka po trudnym początku (pierwsze 100 stron czytałam przez miesiąc) pochłonęła całkowicie. Przeniknęły do mnie jej chłód, ciemność i beznadzieja. Lata lodowego więzienia, noc polarna, głód, praca ponad siły, strach, śmierć. Sytuacja, na którą nikt nie potrafił zareagować, warunki, w których nikt nie wyobrażał sobie życia. Dan Simmons odmalował to wszystko w najdrobniejszych szczegółach, co chwilę zaskakując, co chwilę dodając krótkie zdanie, przez które autentyczne przerażenie ściskało mi gardło. 

Mało tego, udało mu się oddać nie tylko realia lodowego pustkowia, ale tego co utracone, życia, które mogło się toczyć. Poprzez język, charakter i horyzonty bohaterów, ich marzenia i wspomnienia przenika obraz epoki. Na koniec wątek Lady Ciszy i Tuunbaq'a, czyli niemej kobiety spotkanej na lodzie i lodowego potwora, czy okrutnego boga. Dla mnie osobiście najciekawszy i ostatecznie nadający charakter całej książce. Rwący się przez całą książkę, powracający jak echo, z efektownym zakończeniem, wieńczącym całą książkę.

Książka ma bogatą warstwę symboliczną, chciałoby się powiedzieć, że można znaleźć tu wszystko - i faktycznie można. Przy czym zdecydowanie więcej kryje się w niej mroków ludzkiej natury, wszystko co dobre niestety ginie lub okazuje się niczym. W lodowej krainie ginie zresztą wszystko co do niej nie należy - to co dobre i to co złe, bo jest to kraina, w której ten podział zwyczajnie nie istnieje. Nie da się "Terroru" podsumować jednym zdaniem, nie ma morału, nie jest prostą alegorią i choć znajdziecie w niej wiele i będziecie mogli przez chwilę patrzeć przez jej pryzmat - nie da się jej przełożyć na proste prawdy, nie będę nawet próbować wykrawać kawałków, które pasowałyby do ramek stworzonych ze słów kluczy. Po prostu spróbujcie sami, sprawdźcie co wy tam znajdziecie.

Ocena: 9+/10

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Klucznik

5 komentarzy:

  1. Rany boskie, co recenzja, to mam ochotę po prostu rzucić wszystko i pędzić do księgarni! Koniecznie muszę mieć tę książkę! Uwielbiam czytać o zmaganiu się człowieka z własnymi słabościami i siłami natury - ostatnio ogromne wrażenie wywarła na mnie relacja z wyprawy ratunkowej na biegun południowy (nawet czasowo wygląda to podobnie jak u Simmonsa, XIX wiek), więc nie wyobrażam sobie, bym prędzej czy później nie przeczytała i tej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko porównać tę książkę do czegokolwiek, także możesz się zaskoczyć, szczególnie że mówisz, że lubisz takie historie. Ale mam nadzieję, że pozytywnie - książka potrafi porwać.

      Usuń
  2. Podzielam Twoje zdanie :) Było dokładnie tak jak mówisz! Mnie również nużył początek i utknęłam na dobre dwa tygodnie zanim ruszyłam dalej,... jednak potem, to co się działo potem... to już inna bajka! :) Groza, strach i chłód unosił się w powietrzu ponad stronami! Dodatkowo co mnie jeszcze męczyło to fachowe słownictwo marynistyczne... ale dało się przeżyć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Terror" szalenie mi się podobał. Fakt, momentami przytłacza ilość nazwisk, ale jak już się człowiek wciągnie w historię, to trudno się od niej oderwać. Naprawdę, świetna, intrygująca powieść!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, początkowo ciężko było mi się połapać kto jest kim, ale zmusiłam się do skupienia i ogarnęłam temat ;)

      Usuń

Zapraszam do dyskusji ;)