piątek, 8 kwietnia 2016

T.R. Richmond - Prawda o dziewczynie

Alice Salomon umiera. Tonie, a otwartym pozostaje pytanie o okoliczności śmierci, choć oficjalna wersja mówi o nieszczęśliwym wypadku. Pijana dziewczyna, pierwszy śnieg, policja sprawą jest zainteresowana zdecydowanie w mniejszym stopniu, niż media. Sprawa, która powinna wedle logiki przycichnąć po kilku dniach nabiera rozgłosu, mnożą się teorie spiskowe, pojawiają się też osoby, które niekoniecznie dobrze życzyły Alice. Profesor Cook, antropolog, były nauczyciel Alice, obserwując powstały szum postanawia stworzyć pośmiertny portret dziewczyny.

Książka składa się z wielu skrawków – maili, sms-ów, archiwalnych artykułów Alice, jako dziennikarki, listów, fragmentów pamiętników, wpisów na forach, notek na blogach, przemyśleń profesora Cooka. Efektem jest książka bez akcji i fabuły, którą czytelnik samodzielnie składa. Niestety, w moim odczuciu, jest to efekt fatalny. Choć może nie wynika to z samego zamysłu, a raczej nieciekawych i niedojrzałych postaci, męczącego patosu, atmosfery skandalu, fałszywej głębi.

„Prawda o dziewczynie” znudziła mnie i zirytowała. Kompletnie pozbawiona napięcia, a to czy Alice sama się potknęła, czy skoczyła, czy ktoś ją do wody wepchnął kompletnie nie leżało w polu mojego zainteresowania. Bez wyjątku, każda postać raziła swą pretensjonalnością i egoizmem, a jednocześnie jednowymiarowością i tendencyjnością. Poczucie tracenia czasu potęgowało dodatkowo „oczytanie” bohaterów, którzy co chwilę porównywali się do Sylvii Plath, Oscara Wilde’a, cytowali Prousta, tworzyli zestawienia książkowe itd. Tak bardzo bolało mnie to, że muszę czytać o nich w tego typu książce, zamiast czegoś, co wyszło spod ich piór. Nie wspominając już o tym, że takie ochocze „uwznioślanie” przeżyć bohaterów książki i stawianie ich na równi ze wspomnianymi klasykami w moich oczach było próbą profanacji. Na szczęście profanowanie nie jest takie proste.

Obraz dopełnił grafomański styl pełen wyszukanych słówek, pozbawiony dystansu, kompletnie niedopasowany do treści. Można powiedzieć – cóż taka była Alice, taki był jej świat... Nie, nie można – Alice jest wymyślona i to wymyślona zwyczajnie źle, wcale nie oczekuję, że wszystko co czytam będzie opowiadać piękne historie pięknych ludzi! Jedyną postacią, która w miarę się broni jest prof. Cook ze swoimi grzeszkami, obsesjami, do końca nieprzejednany, kryjący się za fasadą własnej książki, ciągle usiłujący się wybielić.

Nie jest to natomiast wystarczający powód, by książkę zarekomendować, całość bardzo mnie rozczarowała i to, niestety, na każdym poziomie. 

Recenzja bierze udział w Wyzwaniu Kryminalnym i Grunt to okładka

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do dyskusji ;)