Teo, to młody człowiek, który zdążył odnieść już
na polu zawodowym spektakularny sukces - na pierwszy rzut oka ma wszystko -
pieniądze, pracę, piękną kobietę. Jego życiu czegoś jednak brak - uświadamia
sobie to podczas krótkiej podróży do Indii. W jej trakcie przypomina sobie o
sobie samym - swoich marzeniach, pragnieniach. Uzmysławia sobie, że stał się
sobie obcy, że droga, którą szedł do tej pory zaprowadziła go w miejsce, w
którym wcale nie chciał się znaleźć.
Postanawia w swoim życiu coś zmienić, odnaleźć
samego siebie i swoją drogę. Po powrocie do Polski, co prawda plan nieco się
rozmywa, ale pasmo niepowodzeń na gruncie zawodowym bardzo ułatwia decyzję o
kolejnym wyjeździe – Teo postanawia znów wyjechać do Indii, spróbować życia z
Amirą – dziewczyną poznaną w Bombaju, która dla Teo stała się bodźcem do
refleksji i która uświadomiła mu, że jego życie nie ma smaku, nie ma zapachu. Po
przyjeździe spotyka go niestety kolejne rozczarowanie, a wszystkie plany
związane z dziewczyną odchodzą w niwecz. Teo decyduje się na podróż – w głąb
Indii, w głąb siebie, dopiero tu właściwie zaczyna się prawdziwa przygoda, cała
historia. W ciągu kilku intensywnych miesięcy udaje mu się przeżyć więcej, niż
przez całe życie. Udaje mu się odzyskać spokój, równowagę, zdefiniować siebie
na nowo.
Biorąc książkę do ręki, w głowie miałam dwa scenariusze. Albo książka będzie naprawdę oryginalna i wartościowa, albo wpisze się schemat powieści, której autorzy poznali jedyną prawdą i starają się ją przekazać, czy raczej wmusić czytelnikowi. Okazało się, że „Otwórz oczy, zaraz świt” nie sposób zaliczyć do żadnej z tych kategorii. Przede wszystkim dlatego, że była ona zbyt powierzchowna, pobieżna – zarówno by uznać ją za wartościową, jak i za epatującą jedyną słuszną prawdą. Ostatecznie nie jest to ani literatura podróżnicza, ani filozoficzna, ani z poradnikowym zacięciem. Ociera się to tu, to tam, a potem okręca się o 180 stopni. Nie jest to jednak plus, fakt – nie można jej zaszufladkować, ale też trudno powiedzieć o czym była i o czym być miała. Jest chaotyczna i co chwilę traci kształt, nic w niej nie jest dociągnięte do końca. Tak jak jej bohater, tak też czytelnik jest zmuszany do podążania za każdym novum, bez dociekania przyczyn, bez zastanowienia. Brakuje tu ciągłości, przyczynowości, a ostatecznie konkluzji.
Biorąc książkę do ręki, w głowie miałam dwa scenariusze. Albo książka będzie naprawdę oryginalna i wartościowa, albo wpisze się schemat powieści, której autorzy poznali jedyną prawdą i starają się ją przekazać, czy raczej wmusić czytelnikowi. Okazało się, że „Otwórz oczy, zaraz świt” nie sposób zaliczyć do żadnej z tych kategorii. Przede wszystkim dlatego, że była ona zbyt powierzchowna, pobieżna – zarówno by uznać ją za wartościową, jak i za epatującą jedyną słuszną prawdą. Ostatecznie nie jest to ani literatura podróżnicza, ani filozoficzna, ani z poradnikowym zacięciem. Ociera się to tu, to tam, a potem okręca się o 180 stopni. Nie jest to jednak plus, fakt – nie można jej zaszufladkować, ale też trudno powiedzieć o czym była i o czym być miała. Jest chaotyczna i co chwilę traci kształt, nic w niej nie jest dociągnięte do końca. Tak jak jej bohater, tak też czytelnik jest zmuszany do podążania za każdym novum, bez dociekania przyczyn, bez zastanowienia. Brakuje tu ciągłości, przyczynowości, a ostatecznie konkluzji.
Książki nie czytało się źle, napisana jest dość
sprawnie i przede wszystkim akcja toczy się bardzo szybko, więc czytelnik
ślizga się po stronach, nie ma szansy się zmęczyć. Styl pozostawia już jednak wiele
do życzenia – jest zbyt potoczny, zdania czasami trochę koślawe, zdecydowanie
zbyt wiele rzeczy powiedzianych wprost. Miałam wrażenie, że
autor zbyt mocno był osadzony w fabule, nie zachował niezbędnego dystansu, nie
spróbował uporządkować i odpowiednio rozwinąć wątków, dociągnąć choć jednego do
końca. Momentami nudziłam się, a ostatnie sto stron (a więc prawie połowę
książki) odliczałam do końca. Moment, w którym Teo uświadami sobie, że chce
napisać książki – jak dla mnie jest momentem śmierci całego pomysłu. Z książki
o poszukiwaniu siebie robi się książka o pisaniu książki, o poszukiwaniu
siebie. Przez wiele stron nie dzieje się nic więcej prócz tego, że Teo siedzi i
pisze książkę, którą czytamy. Jeździ od miasta do miasta, w którym nic go nie
spotyka (?) i pisze, zbliża się do skończenia, a w końcu kończy i ją wydaje. I
kończy się książka. Wniosek jest aż nazbyt oczywisty – z całej tej podróży nie
pozostało nic prócz książki – już nie chcę powtarzać książki o czym...
Mocno irytowała mnie również postać głównego
bohatera – który nie ważne w jakiej sytuacji się znalazł, zawsze zachowywał się
jakby pozjadał wszystkie rozumy i był pępkiem świata. Kompletnie nie
obchodzi go, że być może złamał życie młodej dziewczyny, w ogóle nie zastanawia
się nad sobą, zamiast naprawiać, pracować nad czymś – ucieka, szuka nowych
wrażeń, nie ma w nim nawet grama refleksji nad swoją dotychczasową egzystencją,
nie rodzi się pytanie czy to nie on jest źródłem toksyn w przeróżnych relacjach,
w jakie do tej pory wchodził, wszystko i wszystkich traktuje instrumentalnie.
Myśli o sobie, jak o ofierze, stawia się w pozycji, w której właśnie staje się
panem siebie samego, tak jakby wcześniej ktoś inny żył jego życiem – zamiast się
nad czymś zastanowić – odcina się, i za każdym razem to samo. Staje się mędrcem
w ciągu kilku tygodni, kompletnie brak mu pokory, wzrasta w swoim egoizmie i w
dodatku z tego właśnie czyni wartość. Strasznie szybko i łatwo wszystko
przychodzi, ale jednocześnie jest tylko odbiciem na powierzchni, a nie żadnym
wejrzeniem w głąb. Problem w tym, że nie jest to żadna kreacja, że nie to było zamiarem.
Być może akapit, czy dwa trafiły do mnie, uznałam,
że warto je zapamiętać, czy wziąć pod rozwagę, ale to za mało! Książka brzmi,
jak spisana na gorąco - ma słabą kompozycję – według mnie bardziej przypomina
szkic, czy niedopracowaną opowieść, ustną relację, niż pełnowartościową fabułę
(chodzi mi o to, że autor sypie faktami, wylicza różne rzeczy, ale nie próbuje
ich skleić w całość, w rozmowie – zawsze można dopytać, pokazać zainteresowanie
jakąś częścią – w książce tego wyboru powinien dokonać autor, a do tego
uporządkować historię, popracować nad nią, już nie mówiąc – dopracować. Po raz kolejny - nie jest to relacja ustna, sposób prowadzenia narracji nie pozostawia co do tego złudzeń),
końcówka totalnie się sypie i zamiast jakoś zamykać całość jest nienaturalnie
wydłużana, ostatecznie nic nie wnosząc. Do tego całość jest zbyt emocjonalna. Chciałam książkę potraktować
ulgowo. Ale
spodziewałam się kompletnie innych wad, na te trudno przymknąć oko. Bardzo
trudno było mi przełknąć to, co autor miał na myśli, albo – co gorsza, czego na
myśli nie miał, a co przekazał. Całkowity dysonans między słowami, a wydarzeniami,
czynami. Mnóstwo zgrzytów, a na koniec niesmak.
Ocena: 3/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi II
Ocena: 3/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi II
Podziękuję.. :)
OdpowiedzUsuńMoe kiedyś ;)
OdpowiedzUsuńtrochę mnie zmartwiłaś. Mam ją w plecaku... i tak podchodzę jak pies do jeża.
OdpowiedzUsuńOstatnio dużo się o książce mówi, chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńA okładka taka piękna...
OdpowiedzUsuńO proszę, a myślałam, że to wyjątkowo dobra książka.
OdpowiedzUsuńOooo... Okładka by mnie skusiła, co do tego nie mam wątpliwości.
OdpowiedzUsuńMimo średniej Twojej oceny, chyba zdecyduję się ją przeczytać. Przepadam za takimi książkami, zwykle coś w nich jednak odnajduję, chociaż jakieś minimalne prawdy, to jednak myślę, że warto. :)
OdpowiedzUsuńJeśli lubisz! Ja mam wysokie wymagania, jeśli chodzi o ten typ literatury i bardzo jestem wyczulona na wszelkie wady.
UsuńJestem w trakcie lektury :)
OdpowiedzUsuńnaczytane.blog.pl
Mam tę książkę w domu, w dodatku z autografem (właściwie należy do mojej siostry), ale wątpię, żebym ją przeczytała :)
OdpowiedzUsuńokładka jest świetna i naprawdę mi się podoba, szkoda, że treść jej nie dorównuje...;/
OdpowiedzUsuńCzyli książka nie zagości na liście pierwszych do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńDzięki za opinię :)
Zapraszam: nocny-mark.blogspot.com
Chamska reklama: Nabór na recenzentki!!!
Uważam, że nie jest to pozycja pilna, aczkolwiek warto po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńbiznestomka
Moja opinia jest całkiem odmienna, aż zaczęłam się zastanawiać czy czytałyśmy tę samą książkę ;) Mnie nie raził wątek pisania, który w Twoim odczuciu zdominował końcówkę książki. Wydaje mi się również, że nieco zbyt kategorycznie osądziłaś bohatera. Ja wyłapałam jego próby refleksji nad swoją "toksycznością", ale może dlatego, że takim po prostu jestem człowiekiem, zbyt empatycznym, nie przystającym do dzisiejszych realiów :)
OdpowiedzUsuńWcześniej owszem, ktoś żył jego życiem, człowiek korporacji zdusił w nim wszelką wolność wyboru czy radość z życia. Ja to rozumiem mimo, iż żyję inaczej, mam czasem wrażenie jakbym kręciła się na karuzeli, której nie mogę zatrzymać, jakby wszystko się toczyło wbrew mej woli.
Nadal myślę o tej książce, a to dobry znak i po cichu się dziwię, że ten przekaz gdzieś Ci umknął. Mnie zgrzytał jedynie nieco suchy, "męski" styl, poza tym książka mnie bardzo zaskoczyła, bo spodziewałam się niezbyt wartościowej lektury.
Po pełną recenzję zapraszam do siebie.
Może nie tyle nie doszukałam, co uznawałam za każdym razem, że byłaby to z mojej strony nadinterpretacja. Autorowi w moim odczuciu nie udało się przekazać tego o czym piszesz, wszystko było dość konwencjonalne, przewidywalne i nie do końca przemyślane. Bardzo mi to przeszkadzało, z każdą stroną coraz bardziej.
UsuńA mnie się ta książka podobała, szybko mi się ją czytało ;)
OdpowiedzUsuń