piątek, 10 października 2014

Jenny Lawson - Udawajmy, że to się nie wydarzyło (przeważnie prawdziwa autobiografia)


Któryś raz z rzędu książka autobiograficzna. Tym razem jednak w nieco innym kontekście. Jenny Lawson jest amerykańską blogerką, poza tym zwyczajną kobietą – z mężem, dzieckiem, dziwacznymi rodzicami, problemami. Mówiąc „zwyczajna” mam na myśli – nie jest znaną pisarką (już jest), dziennikarką, piosenkarką, nie skonstruowała samolotu, ani nie wylazła rewolucyjnego leku (itd.), ale życie przez nią opisane nie jest zwyczajne nawet przez moment. Mam życie, takie jak sobie opiszę – ta książka pokazuje jak wiele w tym zdaniu prawdy.

Jenny zabiera nas w podróż przez całe swoje życie, pokazuje najciemniejsze zakamarki i z detalami opisuje momenty, w których całą sobą chciała zapaść się pod ziemię. Pokazuje trudy i to jak sobie z nimi radziła i radzi, przedstawia rodzinę, przyjaciół, przede wszystkim siebie. Maluje świat tak kolorowy i niesamowity, że aż niemożliwe by był czymś zmyślonym. Uświadamia jak wiele zależy od optyki, od stosunku do siebie i innych, a także jak różne są ludzkie reakcje na życie.

O tej książce ciężko pisać – trzeba ją przeczytać, by zrozumieć o czym mówię. Jenny Lawson sprawia, że podczas lektury śmiejemy się do rozpuku, ale raczej nie ze względu na faktyczną zabawność sytuacji, a raczej sposób opisu. Lekkie pióro to nie wszystko, ani nawet operowanie humorem, absurdem. Siłą tej książki jest jej autentyczność, to że wszystkie absurdalne reakcje, że wszystko, co jest w książce – jest również w głowie Autorki. Autorki mającej – delikatnie mówiąc – skłonności do fantazjowania i przesady. Przynajmniej w odniesieniu do błahostek, w trudnych sytuacjach zachowuje zadziwiająco zimną krew.

 
Oryginalna okadka - a na niej etycznie wypchana mysz.

Książka moim zdaniem ma właściwości oczyszczające – należy przeczytać ją, dla zachowania higieny umysłu. Przypomina czym jest dystans i że nigdy go dość, pokazuje też że ze swoich słabości można uczynić siłę (albo napisać o nich bestseller, co też niewątpliwie się opłaca), że świat innych również wybrzusza się w dziwacznych miejscach, w których inni widzą tylko płaską powierzchnię. Jest to pokrzepiające, przynajmniej dla mnie było. Pokochałam Jenny Lawson szczerze i od pierwszej strony. Dlatego nie mogę napisać, że czasami jej opowieść mnie nudziła, a czasami nie udało się dopracować tekstu do perfekcji, okrawając go z tych wszystkich zbędnych słów i myśli, których podobno na papierze udaje się Jeny uniknąć. Po prostu nie mogę tego zrobić, ponieważ również to jest częścią tej historii. Ważną częścią.

 Jenny Lawson posiada niezwykłą umiejętność, wynikającą jak sądzę z doświadczenia w blogowaniu – cały czas utrzymuje kontakt, zwraca się bezpośrednio, stawia konkretne pytania, albo rozważa jaka będzie nasza na jej słowa reakcja. Opowiada swoje życie, nie opisuje, ale właśnie opowiada i to każdemu czytelnikowi z osobna, dla każdego ta historia będzie na pewno inna i będzie mieć inne znaczenie. Inne fragmenty poruszą, inne zbudują więź… Ale to nastąpi! Wierzę, że obok takiej energii nie można przejść obojętnie, albo zbyć słowami, że dorosła kobieta, a problemy jak 15-latka. Autorce udaje się przemycić treści zmieniające sposób myślenia i za tym całym humorem, traumatycznymi opowieściami o martwych wiewiórkach, czy niedźwiedziach, etc. skryć wiele powagi i mądrości. Udaje jej się bez mówienia wprost tworzyć zaskakująco jasny przekaz (choć na pewno nie jest to przekaz jednoznaczny, dla każdego będzie troszkę inny), tłumaczyć swój świat, uczyć (choć dydaktycznego zacięcia tu nie znajdziecie) pokory, ale też radości życia.

Bardzo podobała mi się też cała strona techniczna książki – choćby sposób podziału, narzucenie sobie pewnych ram, które pomagają spiąć książkę w całość. Przede wszystkim na uwagę jednak zasługuje styl i sposób pisania – niezwykle różnorodny i żywy, trochę gawędziarski, z całorozdziałowymi dygresjami, pełen samej Jenny, jej percepcji, sposobu bycia. Postać autorki jest niezwykle ważna, może nawet ważniejsza niż treść. Jeśli nie zapałacie do niej sympatią – macie przechlapane! :) Ale jeśli zapałacie… ooooj! Warto spróbować, gwarantuję kilkugodzinną podróż do zupełnie innego świata, świata wewnętrznego Jenny. I zapas sił do przetrwania nadchodzących chłodnych pór roku. ;)

Ocena: 8/10

Recenzja bierze udzia w wyzwaniu Klucznik.

11 komentarzy:

  1. Ciekawe, ale nie wiem, czy się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. To może być coś ciekawego. Więc jej nie skreślam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takich książek raczej nie czytam, chociaż może przydała by się jakaś taka lekka odmiana, bo czytam raczej smutne historie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ mnie zaciekawiłaś! Zapisuję zaraz w notesie.Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Autobiografia amerykańskiej blogerki?... może być ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Autobiografia amerykańskiej blogerki? No nie, dla mnie to w ogóle nie brzmi ciekawie. Ale cała recenzja zupełnie mi to wrażenie kasuje :) Naprawdę? Naprawdę zachęciłaś mnie do przeczytania autobiografii blogerki? Masz moc! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ja! Jaki komplement :) Dzięki i mam nadzieję, że się nie zawiedziesz, jeśli się skusisz!

      Usuń
    2. Skuszę, tylko muszę tego gdzieś poszukać. Nie sprawdzałam jeszcze w księgarniach, bo znowu mam postanowienie przystopowania z zakupami (ostatnio trochę poszalałam ze zdobyczami książkowymi), ale długo nie będę się opierać :D

      Usuń
  7. Będę miała na uwadze tę książkę, chociaż po autobiografie sięgam rzadko. To ta wydaje się ciekawa ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Skusiłaś mnie :) Zadbam o higienę swojego umysłu!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do dyskusji ;)