Mroczna, tajemnicza historia o ludziach i motylach, o ambicjach wkraczających w wizjonerstwo i o istnieniu dobra, zła i sensu, i o tym czy istnieją uniwersalne definicje tych pojęć. Gdzieś w lesie porzucone zostaje niemowlę - co ciekawe przez zdawać by się mogło kochających rodziców, którzy postępują w imię czegoś i wbrew własnym chęciom zarazem. Wykonują na ciele chłopca dziwny, nieporadny tatuaż i zawieszają go w samodzielnie wykonanej uprzęży, chowają go w siedlisku motyli. Scena niezwykle sugestywna i choć choć jest to tylko prolog - determinuje odczytanie wszystkiego co następuje później.
Głównym bohaterem książki jest Jonas. Młody, na pozór niczym niewyróżniający się mężczyzna. Mężczyzna posiadający intuicję. Zdolność dokonywania wyborów, przeczuwania tego co się wydarzy, "wyczuwania momentów". Umiejętność do której przez całe życie nie przykładał większej wagi, z której korzystał, ale nie poddał nigdy głębszej refleksji. Na swojej drodze spotyka jednak kogoś podobnego do siebie... Wydarzenia zaczynają toczyć się lawinowo, ale zamiast porządkować informacje, wprowadzają coraz większy chaos. Ostatecznie mężczyzna postanawia zdać się na nową-starą intuicję, wykorzystać ją w sposób świadomy i zaczynając działać wbrew logice po kolei odkrywa kim jest on, kim są jego rodzice, jaką rolę w jego życiu odegrały motyle i pewna sekta założona przez wybitnego entomologa.
Książka zafascynowała mnie od pierwszej strony. Przede wszystkim już sama historia jest co najmniej intrygująca - swoją świeżością, tajemnicą, ale na dłużej moją uwagę przykuł język i styl. Autor zachęcał do wchodzenia w głąb nie tylko poprzez podsuwanie nowych elementów historii i faktów, ale przede wszystkim przez sposób w jaki opisywał wydarzenia, czy kreślił portrety bohaterów. W surowym, nieco onirycznym stylu, w zdawkowych zdaniach, zaczynając od całkowicie anonimowych, wycofanych postaci, wpadających w dziwny wir wydarzeń, przechodzi do postaci złożonych z niuansów, które z zapałem budują historię tragiczną, właściwie historię szaleństwa. Peter Stjernström kompletnie odwrócił rozkład napięcia - końcówka jest już tylko swobodnym spadaniem, to początek książki jest hurraoptymistyczny, czuć w nim ducha przygody.
Świetny, baśniowy klimat. Marzenia i koszmary. No i niesamowity motyw motyli, właściwie aż dziwne, że w taki sposób nigdy nie wykorzystany. Nie jest to żadne arcydzieło literatury, ale "Chłopiec motyl" zdecydowanie trafił w mój gust i dostarczył mi sporo niepokojącej i mrocznej rozrywki. Bardzo spodobała mi się stereotypowa "skandynawskość", ale w zupełnie nowej odsłonie - pełnej ostrych krawędzi, niewygodnej, wywołującej dreszcze, samej w sobie rozedrganej. Na tle metafor, sugestywnych, wręcz malowniczych scen. Autor wychodzi poza schematy, jego twórczość jest bardzo oryginalna, a jednocześnie niezwykle estetyczna, delikatna, nieprzekombinowana - udaje mu się znajdować pojedyncze nuty, które kompletnie zmieniają wymowę utworu. Polecam!
Ocena: 7+/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Klucznik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do dyskusji ;)