środa, 9 września 2015

Zadie Smith - Lost and Found. Opowiadania

Zadie Smith prezentuje się tym razem od mniej znanej strony - opowiadań. Ja osobiście mocno jej styl pisania wiążę z epickimi powieściami, wręcz mam wrażenie, że była swego rodzaju pionierką przypominania, przywracania do łask i odkrywania nowych oblicz POWIEŚCI. Nie chcę generalizować, ale na mnie pod tym względem miała niemały wpływ - Zadie Smith zmieniła coś w moim podejściu do literatury i skierowała wzrok na zakryte dotąd przede mną obszary. Co ciekawe, kiedyś uwielbiałam opowiadania, do których obecnie zaglądam okazjonalnie. Na przykład gdy są to opowiadania Zadie Smith. 

W zbiorze "Lost and Found" zaprezentowano trzy teksty, publikowane wcześniej w pismach "Granty" oraz "New Yorker", jak sama autorka zaznacza - nie jest to jej ulubiona i "naturalna" forma wyrazu, opowiadania są - co można zauważyć - pewnego rodzaju eksperymentem. Cieszy mnie, że Zadie Smith nie próbowała "upchnąć" w nich całych powieści, dzięki czemu czytelnik odnajduje się ( i autorkę) w nich bez trudu. W tekstach Smith - niewątpliwie różnorodnych - znajdujemy zawsze te same punkty zaczepienia, od różnych stron analizuje tożsamość, kwestię przynależności, mieszankę kultur w jednostce, granice i ich umowność. 

piątek, 4 września 2015

Małgorzata Oliwia Sobczak - Mali, Boli i Królowa Mrozu


Baśń, to nie bajka - choć patrząc na różnego rodzaju przeróbki klasycznych pozycji, można odnieść zupełnie inne wrażenie. Baśń bywa mroczna, może dotykać trudnych kwestii, jest w niej obecne to co łatwe i to co dobre, ale też zło i niedopowiedzenia. Dobrze było sobie o tym wszystkim przypomnieć, a raczej uświadomić sobie co też czynimy z baśniami - usuwamy śmierć, przemoc, wszystko co może budzić strach, w dużej mierze emocje jako takie. Niby nie jest to coś, z czego nie zdawałam sobie sprawy, a jednak patrząc na te kwestie przez pryzmat "Mali, Boli i Królowej Mrozu", a nie disney'owskich księżniczek, z większą mocą uświadomiłam sobie co tracimy. Zupełnie inny wymiar ma utyskiwanie nad interpretacją, niż spostrzeżenie, że czegoś po prostu nie ma.

No bo gdzie są baśnie? Ostatnimi czasy zdarzyło mi się co najwyżej trzymać w dłoniach pozycje, które określano mianem "baśni dla dorosłych", a ja sama nigdy nie wpadłabym na to, by je sklasyfikować jako baśń. Częściej mamy do czynienia z baśniowym widokiem, klimatem, motywem, czy całą historią, ale ta "baśniowość" wydaje się być wypłukana ze znaczenia. Ginie gdzieś cała sfera metafor, to co według mnie najważniejsze - przenikanie się światów i znaczeń, prostota i przenikliwość, prawda. Baśń, to nie bajka - nie tylko dlatego, że w baśniach są elfy i złe wilki.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Vanessa Tait - Dom po drugiej stronie lustra

Prawnuczka Alice Liddell, czyli tytułowej Alicji z "Alicji w Krainie Czarów" na podstawie dostępnych sobie źródeł i korzystając z własnych wyobrażeń na temat genezy powstania wspomnianej książki tworzy historię rodziny Liddell'ów. Alicji i jej sióstr, wielebnego Dodgson'a, czyli Lewis'a Carroll'a, państwa Liddell'ów. Opisuje bale, pikniki, wycieczki i życie codzienne z perspektywy Marii - guwernantki dziewczynek. Zgorzkniałej, pełnej przywar starej panny, która w nikłym stopniu rozumie wszystko co ją otacza. 

Na lekturę zdecydowałam się ze względu na sentyment, którym darzę "Alicję w Krainie Czarów", jedną z moich ulubionych książek dzieciństwa. Zabierając się do czytania, zaczęłam się jednak zastanawiać, co tak naprawdę "Dom po drugiej stronie lustra" może wnieść i do mojej fascynacji i do samej historii Carroll'a. Być może gdybym nie postawiła sobie tego pytania - mój odbiór byłby inny, choć przypuszczam, że pytanie to jest tak oczywiste, że bez niego książki po prostu nie da się przeczytać. Niestety, "Dom po drugiej stronie lustra" nie wnosi nic. Są w nim przedstawiane wydarzenia, który mogły się zdarzyć lub których wcale nie musiało być. Vanessa Tait z talentem literackim raczej przeciętnym, ucieka się do fortelu, opowiada nie własną historię rodzinną, ale kryje się za klasyczną pozycją, wpisaną w historię wielu osób. 

wtorek, 25 sierpnia 2015

Pavol Rankov - Matki

Zuzana, młoda Słowaczka po wyzwoleniu  Czechosłowacji w 1945 roku trafia do gułagu. Jest oskarżona o przekazanie faszystowskim okupantom informacji dotyczących działalności partyzantów, dokładnie o wydanie własnego ukochanego, którego zastrzelono na jej oczach. Którego szczerze kochała, ukrywała, z którym wymyślała przyszłe życie. Jest pewna, że to pomyłka, która szybko się wyjaśni. Próbuje tłumaczyć, ale nikt nie słucha, nikogo nie interesuje wina, a jedynie kara. Dziewczyna w szoku, żałobie i jak później okazuje się - w ciąży, niemal bez mrugnięcia wykonuje rozkazy - w otoczeniu śmierci, brudu i języków, których nie rozumie dociera do obozu, w którym spędzi 8 lat. W którym urodzi syna, o którego będzie drżeć każdego dnia i którego będzie musiała się wyrzec, w którym odbiorą jej całe człowieczeństwo i w którym uda jej się przeżyć i zachować część siebie tylko dzięki nadziei i matczynej miłości.

Po latach swoją historię opowiada Lucii, studentce badającej temat realizowania macierzyństwa w sytuacjach granicznych. Jest jej jedyną rozmówczynią, a miedzy kobietami tworzy się niespodziewana więź. Lucia jest w ciąży, nie otrzymuje od nikogo wsparcia - matka namawia ją do aborcji, promotor namawia do skończenia z edukacją lub z ciążą. Sama niespodziewanie znajduje się w sytuacji granicznej, a w opowieści Zuzany dopatruje się własnych emocji. Odnajduje uniwersalne rysy, samo macierzyństwo natomiast, zaczyna się dla niej jawić jako z jednej strony zawsze naturalne, z drugiej zawsze trudne - niezależnie od sytuacji zewnętrznej. Zmiana tożsamości, w dużej mierze wyrzeczenie się własnej podmiotowości i oddanie jej dziecku. Ale również nowe odpowiedzialności, nowe lęki.

piątek, 21 sierpnia 2015

David Foenkinos - Delikatność

Nathalie - wrażliwa, piękna, kobieca, poznaje François na ulicy, zakochuje się, wychodzi za mąż, żyje w cudownej szczęśliwości, gdzie jedyną obawą jest jej koniec. Faktycznie - szczęście jest krótkim preludium, tylko mirażem - François ginie, a Nathalie musi odnaleźć siebie we wdowieństwie i spróbować przeżyć resztę życia. Pojawia się samotność, strach, niemoc, kobieta ucieka od świata, później ukojenie odnajduje w pracy. Już nie rozpacz, lecz smutek jest jej stałym towarzyszem. Pewnego dnia, niespodziewanie dla samej siebie namiętnie całuje bezbarwnego Szweda Markusa, który na swoim koncie ma tylko i wyłącznie zawody miłosne, a Nathalie i nawet ten jeden pocałunek, ta chwilowa bliskość są niemal spełnieniem marzeń. I tak zaczyna się druga historia miłosna, mniej oczywista, ale za to niezwykle urocza, magiczna i nietuzinkowa.

David Foenkinos stworzył bajkę dla dorosłych, w której  mamy piękną księżniczkę, cierpiącą piękność, której nikt nie potrafił pocieszyć. Aż do dnia, gdy pojawił się niepozorny chłopiec, którego piękno nie zostało odkryte, którego wnętrze jest ze złota, a serce dwukrotnie większe, niż u przeciętnego człowieka. Mimo przeciwności losu, własnych ograniczeń, dzięki przypadkom i własnej sile udaje im się odnaleźć siebie, uciec od złego, żyć długo i szczęśliwie. W takich historiach próżno szukać prawdy, realizmu, czy choćby odcieni szarości. "Delikatność" jest piękna i prosta, tylko tyle i aż tyle. Prawdziwie ciepła, subtelna, wręcz kojąca - doskonała na poprawę humoru i przywracanie nadziei. Chociaż, jak powiedziałam - jest to bajka, to jednak można uwierzyć, że może gdzieś, może komuś, że dama i gentlemen, że wielka miłość. Lustrzane odbicie, bajka udająca rzeczywistość.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozwiązanie konkursu bez bólu

Moi drodzy, 

miło mi poinformować, że zestawy do gry w bule wędrują do:

Bartka B.
Katarzyny Szolc 
SallyBrovn

Gratuluję i wszystkim dziękuję za udział!

Ze zwycięzcami będę kontaktowała się mailowo.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski - Tabloid. Śmierć w tytule

W listopadzie 2004 roku ginie Krzysztof Mrugała, kantorowiec z Buska-Zdroju. Zostaje napadnięty, pobity i zastrzelony na własnym podjeździe. Śledztwo nie jest łatwe, szczególnie, że kantorowiec oględnie mówiąc był postacią dosyć barwną i obracającą się w różnych, również szemranych, kręgach. Wiele osób mogło życzyć mu śmierci, w tym jego była żona Dorota, która ostatecznie też o tę śmierć zostaje oskarżona. Przez tabloid. Historia rodziny zaczyna i kończy się tragicznie, dużo w niej śmierci, przemocy, postaci zniszczonych psychicznie, nienawiści i kompletnej znieczulicy. Jest to historia, w której realne życie przeplotło się z rzeczywistością wykreowaną przez media, coś co miało spełnić rolę wypełniacza miejsca w gazecie brukowej - zastąpiło prawdę, wywarło realne skutki.

"Tabloid. Śmierć w tytule" jest reportażem nie tylko o zabójstwie, nie tylko o tabloidzie, ale przede wszystkim o trzech kobietach - Dorocie i jej córkach - Bożenie i Anecie. Tekst jest gorzki, dużo w nim tego, od czego odwraca się głowę, z głupią nadzieją, że to zniknie. Książka Głuchowskiego i Kowalskiego uświadamia jak bardzo nie znika i jak ważne jest mówienie głośno na temat różnych spraw. Brudów pranych w domu, z którymi trzeba radzić sobie przez pokolenia, jednocześnie zawsze samotnie. Równolegle autorzy snują rozważania na temat mediów, systemu sprawiedliwości, tego, jak i jeden i drugi potrafi być bezduszny, jak to co miało służyć obywatelom może potrafić przekształcić się we własną karykaturę - złą i zaślepioną żądzą zysku. Głuchowski i Kowalski, a wraz z nimi córki Doroty Mrugały atakują przede wszystkim "Super Express" i prasę tego typu, jednak trudno nie szukać głębiej, nie analizować reszty wydarzeń.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Konkurs bez bólu!


Wakacje na półmetku, czas zapewnić sobie dodatkowe atrakcje ;)

Jeśli w perspktywie macie wolne dni, a przynajmniej wieczory i macie ochotę spędzić je z czytnikiem - polecam odwiedzenie strony http://www.niemabolu.pl/ i pobranie darmowego egzemplarza wakacyjnego e-booka. Wybór może nie jest duży, ale ciekawy i różnorodny. Poza tym na stronie możecie obejrzeć filmy, czy zagrać w gry, choć chyba nie macie dosyć czytania? :)

Zapraszam was również do konkursu, w którym można wygrać 3 zestawy do gry w bule (zdjęcie). Dla tych, którym marzą się wakacje bez bólu, ale z bulami. ;) 

Zasady są proste, do końca tygodnia, a więc 9 sierpnia 2015 r. czekam na wasze odpowiedzi na pytanie:

Którą książkę ze strony niemabolu.pl chciałbyś przeczytać i dlaczego?

Odpowiedź na max. 5 zdań umieszczajcie w komentarzach pod tym postem. Spośród nadesłanych odpowiedzi wybiorę trzy najciekawsze, a każda z nich zostanie nagrodzona takim samym zestawem. Wyniki konkursu zostaną opublikowane do 12 sierpnia.

Zachęcam również do informowania o konkursie na blogach i fanpejdżach, choć nie jest to warunek konieczny do wzięcia udziału w konkursie.

wtorek, 28 lipca 2015

Juliusz Strachota - Relaks amerykański

Relaks w tabletce, tabletkach, całych paczkach. Xanax. Różowe tabletki, od których uzależnił się świat, a o których w Polsce w ogóle się nie mówi. Uzależnienie i uzależnieni okryci tabu, doskonale ukryci i dość nieszkodliwi, dla niektórych świetny biznes. Narkotyk klasy średniej, eleganckich pań i panów. Juliusz Strachota bazując na własnych doświadczeniach, tym co przeżył podczas najgorszych lat własnego uzależnienia napisał powieść. Właściwie dotyka problemu zupełnie nieznanego polskiej literaturze, jako żźe trudno porównać uzależnienie od alkoholu, czy narkotyków do uzależnienia od xanaxu (choć zdaję sobie sprawę, że tylko na pozór, że to tylko środki). Jednocześnie mimo, że książka jest nierozerwalnie związana z biografią Strachoty - ma (w odróżnieniu od niektórych pozycji z tego nurtu, mniej czy bardziej wspomnieniowych) sporą wartość literacką.

Strachota w "Relaksie amerykańskim" daleki jest od użalania, roztkliwiania, czy nawet prób zanalizowania własnej psychiki. Nie szuka przyczyn, nie usprawiedliwia, sprowadza uzależnienie do brania tabletek, wyłudzania recept, długów i momentów ulgi. Nie ma tu natomiast tego wszystkiego, co miałoby wzbudzać litość, czy sprawiać, że czytelnik zacznie się utożsamiać. Grania na emocjach, odwoływania się do "bycia człowiekiem". W prozie Strachoty jest mnóstwo autentyczności, którą wcale nie stara sie od pierwszej strony zalać czytelnika. Obraz Juliana - głównego bohatera - tworzy się sam, nie jest dany na wstępie, a czytelnik samodzielnie musi poukładać różne klocki, oczywiście - wkładając w to zawsze trochę siebie samego. Właściwie postać Juliana nie została opisana przychylnie, sam jest jednocześnie narratorem, co skraca dystans, ale też pozwala na przedstawianie na innym poziomie - choćby pozbawionym oceny. Strachocie udało się napisać nie tylko o sobie, a jego powieść nie straciła uniwersalnego wydźwięku.

wtorek, 21 lipca 2015

Pierre Lamaitre - Koronkowa robota

Z całą pewnością mogę powiedzieć jedno - takiego kryminału nie czytaliście. Pierre Lamaitre wynosi gatunek, w którym tworzy na nowy poziom, dla mnie jest odkryciem porównywalnym z kryminałem skandynawskim, a wcześniej kryminałem w ogóle. Jest właśnie tą nowością, której szukałam, kryminalnym dziełem sztuki. Autor wykazał się ogromną odwagą i talentem, a jednocześnie stworzył książkę, która wymyka się ze sztywnych ram gatunku, pozostając jednocześnie mocno klasyczną. Doskonała po prostu "do czytania", ale i świetny materiał do analizy, mnóstwo ciekawych zabiegów, smaczków, nietypowe wprowadzanie wątków i postaci, a do tego ogromna wyobraźnia idąca w parze ze świetnym opisem. Bardzo, bardzo pozytywne zaskoczenie!

"Koronkowa robota" to pierwszy tom serii o paryskim komisarzu Verhoevenie, którego polski czytelnik może znać z wydanych już u nas tomów kolejnych "Alex", czy "Ofiara". Na temat tychże nie będę się wypowiadać - nie czytałam. Mogę tylko powiedzieć, że cieszę się, że "Koronkowa robota" wpadła w moje ręce pierwsza. Nie chcę psuć wam frajdy czytania i zbyt wiele zdradzać, ale sposób w jakie Lamaitre zaczyna serię - genialny. Tworzy miraż, ciągle igra z czytelnikiem, tytułowa koronkowa robota może odnosić się nie tylko do wydarzeń z książki, ale też do samego sposobu tkania fabuły. Najlepsze natomiast jest to, że pod koniec autor odważył się to wszystko spruć jednym ruchem.