W książkach Simone de Beauvoir swego czasu namiętnie się zaczytywałam, przenikliwość i
oryginalność spojrzenia autorki, a jednocześnie intymny styl, skupienie na
niuansach robiły (i nadal robią) na mnie ogromne wrażenie. Nie wahałam się, czy
wracać do jej prozy. Króciutka nowela „Pewnego razu w Moskwie”
początkowo miała znaleźć się w zbiorze „Kobieta zawiedziona”,
ostatecznie jednak wydana została jako samodzielny utwór. Napisany
w latach 60., właśnie po raz pierwszy ukazał się w języku polskim. Jak go
czytać i czy czytać? Pytanie słuszne - jako, że według mnie Simone de Beauvoir jest autorką,
którą trzeba poznać, zrozumieć, jej utwory wyrwane z kontekstu nie
zrobią wrażenia lub zrobią tylko krótkotrwałe. Mało tego - de Beauvoir pisze mocno akcentując w swoich książkach siebie samą, można rozpoznać ją w wielu wykreowanych postaciach, atutem będzie więc znajomość jej biografii, a przede wszystkim autobiografii (czy po prostu tego w jaki sposób postrzegała samą siebie).
Trzy postacie – starsze małżeństwo, Nicole i
André oraz Masza, córka André – kobieta już w średnim
wieku. Nicole i André ukazują nam historię – raz na wydarzenia
patrzymy z perspektywy wrażliwej kobiety, skupionej na emocjach,
gestach, relacjach, po chwili głos uzyskuje André, chcący przede
wszystkim zdobyć wiedzę. Para przyjeżdża do Moskwy, jako goście
Maszy, z którą relacja ojciec-córka cały czas jest tworzona i
odkrywana, pozostaje w niej wiele niewiadomych, a pole do
interpretacji (złej i dobrej) jest ogromne. Niewiele trzeba i pojawia się
nieporozumienie między małżonkami, przeradzające się w burzliwy konflikt, bohaterom
usuwa się grunt spod nóg, Nicole i André nagle stają się tak
samo bezradni, tak samo zagubieni i słabi, wobec kryzysu, „końca
miłości”. Nagle, paradoksalnie, bo w momencie, gdy się od siebie
oddalają – stają się do siebie podobni, zaczynają zauważać to
samo, przeżywają podobne emocje.