Kiedy sięgałam po "Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość" spodziewałam się książki mocno historycznej, w której znajdę korzenie pewnych zjawisk mających miejsce obecnie; demaskatorską - która umieści w szerokim kontekście słowa, czyny, nowe i stare formy rasizmu, czy ksenofobii. Na pewno nie spodziewałam się reportażu o ruchu istniejącym TERAZ. Legalnym, rodzinnym, nieopartym na nienawiści i chwytliwych hasłach, a na miłości, studiowaniu pisma świętego, naukowości. Jakkolwiek błędnie rozumianych i wybiórczych, ale jednak. Mało tego - ruchu prężnym i skupiającym rzesze ludzi. Być może nieeksponowanym i niszowym, ale w świadomy sposób. Ku Klux Klan to ruch pro-biały, skupiający ludzi pragnących chronić swoje rodziny, kryjących się przed zagładom rasy, mających się za osoby, które w najbardziej decydującym momencie wyjdą z ukrycia i zniszczoną białą rasę odtworzą. Zaludnią Ziemię na nowo - inne rasy, co oczywiste, wyginą kiedy tylko zostaną pozostawione same sobie.
Surmiak-Domańska jedzie do Ameryki na doroczny Krajowy Zjazd Ku Klux Klanu. Czyni to nie jako postronna obserwatorka, ale zapowiedziana reporterka z Europy, która pragnie poznać współczesny wizerunek Klanu. Zostaje zaproszona, przedstawiona członkom, polecona jako reporterka, z którą wolno rozmawiać. Zbiera deklaracje i obserwuje. Jedzie do Harrison, niemal całkowicie białego miasteczka, położonego w Pasie Biblijnym, jednoznacznie kojarzonego z Ku Klux Klanem, choć jedynie garstka mieszkańców obecnie do niego należy. W Harrison wraz z rodziną żyje Thom Robb - dyrektor jednego z najbardziej znanych Klanów, to on zaprosił Surmiak-Domańską, to on chce wyznaczyć kierunek reportażu, wskazać reprezentatywnych członków.