Do książki nie przyciągnął mnie ani temat, ani recenzje, ale
kilka artykułów i wywiadów z autorem w których pięknie opowiadał o tańczących
niedźwiedziach i „Tańczących niedźwiedziach”. Temat niedźwiedzi i bułgarskich
niedźwiedników do mnie cały czas wracał i coraz bardziej fascynował, chciałam
rozszerzyć to co usłyszałam i przeczytałam, zwyczajnie chciałam więcej.
W Bułgarii nie ma już niedźwiedników, byli jeszcze całkiem
niedawno, ale już wtedy byli przybyszami z innego czasu, reprezentowali inny
świat i porządek. Oswajali, tresowali, kompletnie łamali psychikę dzikich
zwierząt, uczyli ich tańca, karmili czekoladą, „bawili” ludzi i przede
wszystkim z tego żyli. A swoją więź ze zwierzętami nazywali miłością. Powstał
jednak Park Tańczących Niedźwiedzi, rezerwat dla uwolnionych z niewoli
niedźwiedzi, w którym.. no właśnie i tu pojawiają się schody. W którym
wykastrowane, zdezorientowane, nieradzące sobie z nową sytuacją niedźwiedzie,
miały po prostu przeżyć życie do końca. Z wolnością – której nie potrafiły
zrozumieć, która niewiele im dała. Która była sztucznym tworem i która
niszczyła niedźwiedzie, jeszcze skuteczniej niż to co znały od urodzenia, czyli
niewola, czy raczej niezakamuflowana niewola.