Literaturę typowo kobiecą u mnie znaleźć możecie rzadko, bardzo rzadko. Nie dlatego, że jestem uprzedzona, czy jej nie lubię, ale dlatego, że do większości książek nie ciągnie mnie nic lub prawie nic. Można powiedzieć, że jako gatunek wydaje mi się nieatrakcyjna, a by go zgłębiać w celach czysto poznawczych nie miałam nigdy odpowiedniej motywacji. "Dworek Longbourn" wydał mi się warty uwagi, ze względu na pomysł i rodzaj historii. Powieść-negatyw "Dumy i uprzedzenia".
Postaci znane z kart powieści Jane Austen zostają sprowadzone do roli tła, Jo Baker tworzy opowieść o służbie, która w "Dumie i uprzedzeniu" istniała, ale raczej jako duchy, niewymienieni często nawet z imienia, postacie oczywiste i nic nieznaczące. Bennetowie w "Dworku.." siłą rzeczy posiadają moc sprawczą - to wokół nich toczy się całe życie, również służby, ale dla czytelnika ich historia pozostaje bez znaczenia, nie ma szans stać się historią zrozumiałą, logiczną. Dociera w postaci strzępków, krótkich zdań, plotek - porażając banalnością, a jednocześnie ukazując bezsilność i podmiotowość Polly, państwa Hillów, Sary, Jamesa, czyli całej służby, która ma być nie tylko niezawodna, ale też niewidzialna, której człowieczeństwo jest niewskazane.