poniedziałek, 15 czerwca 2015

Greg Baxter - Lotnisko w Monachium

Bezimienny bohater snuje rozważania o swym życiu, jego sensie i celu, w czasie oczekiwania na lot powrotny z Niemiec do Stanów. Utknął na lotnisku wraz z ojcem oraz urzędniczką ambasady, która opiekowała się mężczyznami w czasie ich pobytu w Berlinie, spowodowanym koniecznością odbioru ciała Miriam - siostry młodszego mężczyzny. Kilka tygodni wspólnie spędzonych w Europie, różnorodny czas, pełen zarówno rozpaczy, smutku, jak i chwil wolności i radości bardziej niż cokolwiek okazał się wyczerpujący i obciążający psychicznie. Zarówno ojciec jak i syn są na skraju załamania nerwowego, w krytycznym punkcie.

Najpierw wyjazd, następnie długie oczekiwanie wyzwalają w głównym bohaterze powódź skojarzeń. Wraca do niego wiele wspomnień dawno pogrzebanych i zapomnianych, wszystko pojawia się lawinowo, przytłaczając i wywołując emocje zbyt liczne i gwałtowne. Pojawiające się obrazy są coraz bardziej rozpaczliwe, a uzupełniane są równie rozpaczliwymi gestami i czynami. Mężczyzna na różne sposoby, ocierające się o szaleństwo usiłuje zakotwiczyć się w rzeczywistości, wpada jednak w coraz bardziej deliryczne stany. Wystawiając sobie rachunek, odkrywa na jak wielu płaszczyznach zawiódł, jak wiele rzeczy zaprzepaścił, jak bardzo jest samotny, nieszcześliwy i obcy.

Czytając książkę cały czas towarzyszyły mi mieszane uczucia. Niby czytałam z zainteresowaniem, lubię tego typu wiwisekcje, przy czym ta konkretna, miałam wrażenie, stoi na skraju grafomanii. Trochę za dużo naciągactwa, przeintelektualizowania, tworzenia fasad. Miałam wrażenie odtwórczości, mogłabym wymienić co najmniej kilku uznanych pisarzy, których proza przychodziła mi na myśl, przy czym nie chodzi o możliwość porównywania i zestawiania, a nazbyt oczywiste inspiracje. Największą wartością książki miało być przełamywanie tabu, nowe spojrzenie na człowieka we współczesnym świecie, demaskacja emocjonalnego kalectwa spowodowanego tempem i zmianami, nowym stylem życia. A wyszło grzecznie i powtarzalnie. Niestety. 

Również język nie zachwycił, a od tego typu literatury oczekuję zdecydowanie czegoś więcej, niż lekkiego pióra, a tu nic nie zachwyciło, mało tego - autor zamiast celnie komentować, raczej krążył wokół sedna, w ogóle do niego nie docierając. Niestety, wszystko to okraszone bezpośrednim, miejscami wręcz wulgarnym językiem, prezentuje się dość groteskowo. Na każdej stronie uwypuklane są mankamenty i próby wpisania się w schemat skandalizującej, bezkompromisowej prozy. Niestety, nie jest to typ prozy, którą można tworzyć korzystając z gotowych pomysłów i schematów. Efektem jest rażąca pretensjonalność i dość bezczelne tworzenie klisz z tego co powinno zostać unikalne. Jednocześnie samego autora zupełnie nie skreślam, jako że w sposób bardzo płynny, a jednocześnie zawiły i nietuzinkowy potrafił przedstawić historię, mimo wszystko również sam klimat powieści był bardzo wyrazisty i budowany w sposób godny pochwały. "Lotnisko w Monachium" prawdopodobnie spodoba się osobom, które nie mają za dużo doświadczeń czytelniczych w podobnej materii, ale książka według mnie jest jedynie przeciętna. 

Ocena: 5/10