Raz na jakiś czas jestem spragniona książkowej rozrywki w czystej, choć może niewyszukanej postaci. Historii mrocznej, z wartką akcją, którą mogłabym przeczytać w jeden wieczór, która choć może trochę bezrefleksyjnie, a jednak pochłonie. W której totalnie się zaczytam. Jeśli chodzi o kryminały - było kilka takich przypadków, wcale nie były to najlepsze pozycje z tego gatunku, jakie miałam w ręce, a jednak miały coś w sobie, że zarywałam dla nich noce. Taki romans - co najlepsze, dający satysfakcję i nie powodujący moralnego kaca. Nie jest to jednak tekst o wyższości książek nad rozwiązłością, także wracam do sedna.
Pierwsza część serii autorstw M.J. Arlidge, pierwsza śmiertelna wyliczanka - "Ene, due, śmierć" opiera się na mrożącym krew w żyłach i w takiej formie niewykorzystanym jeszcze pomyśle. Psychopatyczna morderczyni dwójkami umieszcza swoje ofiary w odludnych, zamkniętych miejscach, a jedyna droga ucieczki, to morderstwo osoby, z którą znalazło się w pułapce. Przyjaciela, partnera, czy nawet osoby, z którą łączy więź mniej wyrazista, a jednak - żeby wyjść, trzeba zabić. Chora gra, której sensu nikt nie dostrzega. Policjantka, która zajmuje się sprawą ma jednak coraz mocniejsze wrażenie, że palec morderczyni jest wycelowany w nią, że to ona tak naprawdę jest celem, a dotychczasowe ofiary, tylko środkiem.
Książka jest nieprzewidywalna, trzyma w napięciu i zaskakuje. Ma mocną puentę, którą kawałek po kawałku zbieramy w trakcie lektury. Być może momentami historia jest naciągana, momentami zbyt widowiskowa, sztuczna, ale większość wątków jest naprawdę dobrze rozegrana. Dla mnie książki tego typu są takim trochę fast foodem, z zasady nie oceniam ich powyżej 7/10, polecam je osobom, które lubią rozerwać się przy historii z trupem, natomiast jeśli chcecie wgryźcie się w coś poważnego, bardziej psychologicznego - możecie się zawieść. Przez książkę przelatuje się jak burza i to jest jej główna zaleta. Na pewno nie dostarczy materiału do analiz i przemyśleń, akurat tej pozycji szybko nie zapomnę, ze względu na ciekawy pomysł, ale to właśnie tego typu literatura, do przeczytania i zapomnienia.
Historia jest typowo amerykańska, spektakularna, ale co ciekawe nie wszystko jest tu czarno-białe. Co jeszcze ciekawsze - nie wszystko dobrze się kończy. Można się próbować doszukiwać się poważniejszego potraktowania tematu, ale po pierwsze nie widzę w tym sensu, po drugie - byłoby to naciągane. Takie książki też są potrzebne, czytając zaspakajam różne potrzeby - a ta doskonale zaspokoiła potrzebę dobrej rozrywki, nie za lekkiej, nie udającej niczego i przy której można się wyluzować.
Ocena: 7-/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniach Klucznik i Kryminalne Wyzwanie