Książki i recenzje związane z hasłem: literatatura francuska
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatatura francuska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 listopada 2015

Simone de Beauvoir - Pewnego razu w Moskwie

W książkach  Simone de Beauvoir swego czasu namiętnie się zaczytywałam, przenikliwość i oryginalność spojrzenia autorki, a jednocześnie intymny styl, skupienie na niuansach robiły (i nadal robią) na mnie ogromne wrażenie. Nie wahałam się, czy wracać do jej prozy. Króciutka nowela „Pewnego razu w Moskwie” początkowo miała znaleźć się w zbiorze „Kobieta zawiedziona”, ostatecznie jednak wydana została jako samodzielny utwór. Napisany w latach 60., właśnie po raz pierwszy ukazał się w języku polskim. Jak go czytać i czy czytać? Pytanie słuszne - jako, że według mnie Simone de Beauvoir jest autorką, którą trzeba poznać, zrozumieć, jej utwory wyrwane z kontekstu nie zrobią wrażenia lub zrobią tylko krótkotrwałe. Mało tego - de Beauvoir pisze mocno akcentując w swoich książkach siebie samą, można rozpoznać ją w wielu wykreowanych postaciach, atutem będzie więc znajomość jej biografii, a przede wszystkim autobiografii (czy po prostu tego w jaki sposób postrzegała samą siebie).

Trzy postacie – starsze małżeństwo, Nicole i André oraz Masza, córka André – kobieta już w średnim wieku. Nicole i André ukazują nam historię – raz na wydarzenia patrzymy z perspektywy wrażliwej kobiety, skupionej na emocjach, gestach, relacjach, po chwili głos uzyskuje André, chcący przede wszystkim zdobyć wiedzę. Para przyjeżdża do Moskwy, jako goście Maszy, z którą relacja ojciec-córka cały czas jest tworzona i odkrywana, pozostaje w niej wiele niewiadomych, a pole do interpretacji (złej i dobrej) jest ogromne. Niewiele trzeba i pojawia się nieporozumienie między małżonkami, przeradzające się w burzliwy konflikt, bohaterom usuwa się grunt spod nóg, Nicole i André nagle stają się tak samo bezradni, tak samo zagubieni i słabi, wobec kryzysu, „końca miłości”. Nagle, paradoksalnie, bo w momencie, gdy się od siebie oddalają – stają się do siebie podobni, zaczynają zauważać to samo, przeżywają podobne emocje.

wtorek, 3 listopada 2015

Michel Houellebecq - Uległość

Houellebecq'a warto czytać, powtarzam to po każdej kolejnej jego książce - uwielbiam w prozie tego autora, fakt że zawsze, ale to zawsze wywołuje uczucie dyskomfortu, wcześniej poprzedzone zatopieniem się w czymś, z czym łatwo się zidentyfikować. Oswaja czytelnika, by później prosto w twarz powiedzieć mu niewygodną prawdę. Zresztą, czy prawdę, czy nie - nie to jest najważniejsze, Houellebecq żongluje optyką i zawsze ukazuje dwie strony medalu, przy czym zwykle przechodzi od skrajności, do skrajności. W jego pisarstwie jest zawsze szczypta genialności, nawet jeśli ostatecznie ma rozczarować. A szczerze mówiąc - rozczarowuje zawsze, taka specyfika, puentą zataczających szerokie kręgi dywagacji, jest zwykle szara rzeczywistość. Michel Houellebecq rozczarowuje zgodnie z zamierzeniem, a to też nielada wyzwanie.

"Uległość" zapowiadała się, czy raczej była zapowiadana inaczej, niż wcześniejsze jego książki - jako powieść polityczna, wizja przejęcia władzy we Francji przez wyznawców Islamu. Podchodziłam do tematu z mieszanymi uczuciami, bo o ile Houellebecq'a warto czytać, nie nazwałabym siebie jego fanką, nie ma u mnie kredytu zaufania. Uwielbiam jego styl pisania, bezpośredniość, celność spostrzeżeń, brak tabu, na przeciwnej szali leży natomiast przymus szokowania i operowanie skrajnościami, coś co łatwo może wymknąć się spod kontroli. Houellebecq'a można podziwiać, ale ja osobiście miłości do jego twórczości po prostu sobie nie wyobrażam. Natomiast Islam od początku wydawał mi się tematem zbyt prostym, zbyt banalnym, jak na tego autora. Z ulgą przyjęłam fakt, że wydarzenia polityczne, islamizacja Francji dzieje się przede wszystkim w tle i niewiele ma w sobie z katastroficznej wizji, że Michel nadal pisze o jednostce, że nie demonizuje idąc po najmniejszej linii oporu.

sobota, 9 marca 2013

Lydie Salvayre - Zwyczajne życie

Na okładce można wyczytać kilka wskazówek z czym ma się do czynienia - "paranoja - instrukcja obsługi", "powieść o zwyczajnym szaleństwie", "studium obsesji", ale jest to tylko prawda połowiczna, bo tak naprawdę książka dotyczy kwestii, które są bardziej uniwersalne niż obsesja, szaleństwo, paranoja. Lydie Salvare kreśli portret starości, ukazuje to czego wszyscy się boją, co budzi litość i odbiera komfort.

Krótka książeczka, tylko 122 strony, ale za to ogromna ilość treści, przekaz wbija się w pamięć z każdym słowem, zdania same zaczynają żyć w głowie - książka nie kończy się na tym co napisane. Jej ogromną zaletą jest brak przesady, autentyczność, precyzja, trafianie w sedno.

Autorka nie skupia się tylko o dolegliwości fizyczne, które ze starością kojarzą się w pierwszej kolejności. Światło skierowane jest na psychikę. Świat wokół staje się obcy, ludzie nieprzychylni, wnętrze wypełnia się jadem, zazdrością, pojawia się zgorzknienie. Czy nie jest to gorszy koszmar niż drobne fizyczne ułomności? Po lekturze tej książki nie mam już wątpliwości co jest najgorsze w starości.

Lydie Salvayre nie stosuje żadnej taryfy ulgowej, kreśli portret do bólu prawdziwy, nie przesadza ani nie wygładza, pokazuje piekło dnia codziennego, w którym każdy chcąc, nie chcąc uczestniczy każdego dnia. Obraz jest pozbawiony miłości, gdzie najpozytywniejszym elementem jest litość.

Nie jest to proza przy której popada się w zachwyt, którą się kocha, ale taka która zawstydza ujawniając ludzkie zakłamanie, demaskując hipokryzję na pozór niewinnych gestów, których pełen jest tak zwany zwykły dzień. Do mnie przemawia i to bardzo, zarówno styl, jak i temat, według mnie - "Zwyczajne życie" to kawał dobrej literatury.

Ocena: 8/10