„Chmurdalia” to kontynuacja niesamowitej „Piaskowej Góry” –
historia właściwie nie tyle jest w prosty sposób kontynuowana, co po prostu się rozrasta. Bohaterowie
nabierają kolorów, postacie pominięte, czy po prostu dotąd drugoplanowe przedstawiają swoje historie. Te dawne, miejskie i wiejskie legendy, rodzinne
anegdoty, opowieści wyssane z palca oraz te wyjątkowe, stanowiące sens życia.
Motywem przewodnim książki jest podróż, tułaczka czasami,
Odysa podróż do domu. Każdy jest w jakimś sensie i stopniu tym Odysem –
zwodzonym przez syreny, szukającym domu, czegoś czego nie ma już od dawna
nigdzie indziej niż w sercu i umyśle. Niektóre podróże zaczynają się przed
wiekami, raz przerywane, to znowu kontynuowane, rodzinne historie, przeszłość
kształtująca tu i teraz. W międzyczasie zmieniają się sensy, powody, cele,
zostaje tylko znany od wieków wzór – mityczny, hipnotyzujący, magiczny i
przesiąknięty metafizyką.
Po „Piaskowej Górze” czułam niedosyt, chciałam aby opowieść
snuta przez Bator się nie kończyła, by zakreślała kręgi większe i większe, by w
ten sposób opisać można było cały świat. Po „Chmurdalii” odczucia mam podobne,
przy czym niedosyt jest nieco mniejszy – chyba głównie dlatego, że tym razem
autorka wychodzi poza wałbrzyską Piaskową Górę i przenosi nas do Grecji, Nowego
Jorku, Londynu, Niemiec.. Rzeczywiście jest w tej książce opis może nie świata,
ale pewnych uniwersaliów, różnych wariantów jednego zjawiska, czy postaci.
Ukazuje braterstwo dusz tam gdzie zwykle widać jedynie przepaść.
Książka ma wiele zalet – cudowny język, kompletność,
niesamowita misteria z jaką dziergana jest historia, zaskakujące rozwiązania, a
do tego podczas lektury miałam poczucie, że czytam coś genialnego, w najmniejszym
stopniu nie będącego dziełem przypadku, książkę, w której każde słowo ma
znaczenie i niesie sens. Dla mnie książka jest bezbłędna. Czytanie „Chmurdalii”
było doświadczeniem niesamowitym – dosłownie ogarniała mnie błogość w czasie
lektury, po prostu brałam książkę i wszystko inne znikało – mogłam czytać bez
przerwy przez kilka godzin i mieć wrażenie, że minął kwadrans. Każde słowo
chłonęłam, nad niektórymi zdaniami pochylałam się i snułam własną opowieść,
każde zdanie miało właśnie taką moc ziarenka, z którego może wyrosnąć drzewo.
Rzadko zdarza mi się wpaść w taki zachwyt nad jakąś książką.
Z sięgnięciem po kolejną pozycję autorki na pewno nie będę czekała tak długo,
„Ciemno, prawie noc” już stoi na półce i doczekać się nie mogę kiedy będę
gotowa. Póki co żyje jeszcze we mnie „Chmurdalia”, muszę się jakoś z nią
oswoić, poczekać aż efekt przez nią wywarty troszkę opadnie, w tej chwili głowę
mam tak pełną, że jedno zdanie Joanny Bator mogłoby doprowadzić do eksplozji ;)
Dodam, choć już chyba nie muszę: polecam każdemu!
Ocena: 10/10
Recenzja zaciekawiła mnie
OdpowiedzUsuńod jakiegoś czasu mam na swojej półce Piaskową górę i przypomniałaś mi, że powinnam się za nią w końcu zabrać :)
OdpowiedzUsuń