"Troje" to jedna z tych książek, która skusiła mnie swoją akcją promocyjną. Nie wiem jak wyglądało to w przypadku kontaktu z tradycyjnym czytelnikiem, ale blogerzy na pewno skutecznie zostali zachęceni. To chyba zresztą widać po ilości recenzji w sieci. Dopóki nie dostałam książki, tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać, informacje prasowe były baaardzo lakoniczne i jednocześnie bardzo intrygujące. Jako, że lubię gatunek długo się nie wahałam. Kiedy dostałam książkę zrozumiałam skąd to promowanie - książka została wydana tak, że prawie na 100% nie zdecydowałabym się na zakup gdyby coś mnie porządnie nie zaintrygowało. Okładka tak cienka, że i bez czytania może się zniszczyć, kartki jak papier śniadaniowy, a całą prawie 500-stronicową książkę można bez problemu zwinąć w rulonik. Nie mogłam uwierzyć, gdy takie samo wydanie zobaczyłam w księgarni..
Może i po okładce książki się nie ocenia (samo okładka nie jest znów taka najgorsza, chodzi mi wyłącznie o jakość!), ale już na początku mnie do siebie zniechęciła i dała do myślenia - czy przypadkiem akcja nie ma też zatuszować kolejnych braków..